Blog

Artykuł przeczytasz w: 12 min

Audrey Hepburn – uosobienie czaru i #GameChanger codzienności

Zbyt duży nos, za duże uszy i stopy, za mały biust, za wysoki wzrost – widziała w sobie bardziej „elfkę”, niż piękną kobietę. Zawsze jednak podkreślała, że najpiękniejsze są szczęśliwe kobiety. Mimo że jej życie nie przypominało bajki, próbowała znaleźć własną receptę na szczęście. „Żyje się po to, by dawać siebie innym” – to było jej życiowe hasło.

Artykuł przeczytasz w: 12 min
Nie zdając sobie z tego sprawy, Audrey Hepburn stała się prawdziwą #GameChangerką.

SPIS TREŚCI

    Oto opowieść o dziewczynce i jej stanowczej matce, która uczyła ją, jak być uczciwą i cenić ciężką pracę. Oto opowieść o dziewczynce, która przeżyła drugą wojnę i na zawsze zapamiętała, czym jest nędza, głód i cierpienie. Oto opowieść o aktorce, która wstawała bladym świtem, zazwyczaj między czwartą a piątą rano, żeby poćwiczyć dłużej niż inni i przemóc swoje słabości. Oto opowieść o wspaniałej gwieździe, która nie dostrzegała własnego blasku. (…)

    Jak zatem napisać i, co gorsza, sprzedać „hollywoodzki” życiorys odarty ze skandali i sensacyjnych plotek? Jej ostatni i chyba najbardziej skrupulatny biograf, Barry Paris, napisał we wstępie: „Życie Audrey Hepburn to zarazem marzenie i straszliwy koszmar dla wszystkich badaczy. Żadna inna aktorka nie była tak podziwiana – jako źródło i podmiot licznych inspiracji – za swój dorobek twórczy i żarliwą krucjatę, która prowadziła poza planem filmowym. (…) Nie miała żadnych szokujących dziwactw ani wstydliwych tajemnic.

    Tak rozpoczyna biografię Audrey Hepburn jej własny syn, Sean Hepburn Ferrer. Rzeczywiście – w jej życiu nie znajdziemy ani głośnych skandali, ani spektakularnych porażek. Wydaje się również, że osiągnęła wszystko: Amerykański Instytut Filmowy umieścił ją na 3-ciej pozycji 50 Największych Legend Kina, a magazyn „Vogue” ogłosił „Najlepiej ubraną kobietą wszech czasów”.

    Audrey stała się wielką gwiazdą kina i nieśmiertelną ikoną. Nie to jednak było w jej życiu największym osiągnięciem i nie to za nie uważała. Niestrudzenie, krok po kroku, dążyła do zupełnie czego innego. Bo jak sama mówiła: „Sukces jest jak dożycie ważnych urodzin i przekonanie się, że jest się dokładnie takim samym”.

    Trauma, która staje się siłą

    4 maja 1929 roku, Holandia. „Trzy tygodnie później zmarłam na koklusz i narodziłam się ponownie, dzięki modlitwom i klapsom matki”. Tak rozpoczyna się historia Audrey Kathleen Ruston. Od początku towarzyszy jej śmierć, ból i strach. Chociaż matka troszczy się o nią bardzo, nigdy nie okazuje jej miłości: „pamiętaj, inni są ważniejsi, niż Ty” – powtarzała stale. Ojciec, opuszczając rodzinę, odcina się również od swojego dziecka. Odtąd w naszej bohaterce rodzi się strach przed opuszczeniem przez bliskich.

    1 października 1944 roku, Holandia. Rozpoczyna się słynna „głodowa zima”, podczas której niemieccy okupanci głodzą ponad 4 mln ludzi w odwecie za pomoc udzieloną aliantom.

    Jedliśmy pokrzywy, wszyscy też próbowali gotować trawę jako dodatek do tulipanów

    – wspomina po latach. Mąkę na chleb wytwarzają natomiast z bulw tych popularnych kwiatów. W ciągu kilku miesięcy z powodu głodu w Holandii umiera 22 tys. osób. Audrey ma w chwili wyzwolenia 16 lat, niecałe 150 cm wzrostu, waży 40 kg, cierpi na astmę, żółtaczkę i inne choroby spowodowane niedożywieniem.

    dom audrey hepburn

    Keyenveld 48, Bruksela 1050, Belgia. To tam urodziła się Audrey (fot. Ania Socha)

    Doświadczenie wojny wywiera wpływ na całe jej późniejsze życie. Jej drugi syn, Luca Dotti, tak opowiadał o Audrey: „Mama przez całe życie nosiła wojnę w sobie. Lęk pojawiał się rzadko, ale kiedy już przychodził, to zwykle w najmniej spodziewanym momencie” . Mimo to nasza #GameChangerka nie poddaje się. Stwarza swoje własne credo życiowe:

    Wierzę w pocałunki, dużo pocałunków. Wierzę w bycie silnym, kiedy wygląda na to, że wszystko idzie w złym kierunku. Wierzę, że szczęśliwe dziewczyny są tymi najpiękniejszymi. Wierzę, że jutro jest nowy dzień i wierzę w cuda.

    Game Changing Moment

    I te cuda zaczynają przychodzić. Mając zaledwie 100 funtów w kieszeni wraz z matką wyjeżdża do Londynu. Zmienia swoje nazwisko z noszonego przez ojca na panieńskie babki – Hepburn i postanawia spełnić swoje marzenia o zostaniu baletnicą: zdobywa stypendium na naukę u legendy brytyjskiego baletu Marie Rambert.

    Co staje się prawdziwie przełomowym momentem w życiu naszej #GameChangerki? Bolesne odrzucenie, gdy słyszy od swojej nauczycielki: „Jesteś za wysoka i za późno zaczęłaś treningi. Nie będzie z Ciebie żadnej baletnicy. Przyjmuje te słowa z godnością i zaczyna poszukiwania swojej drogi gdzie indziej – bo przecież wierzy, że jutro jest nowy dzień.

    Audrey Intimate

    Wystawa Intimate Audrey, Belgia. Aktualnie wystawę poświęconą naszej #GameChangerce można podziwiać w Amsterdamie (fot. Ania Socha)

    Dostaje angaż w przedstawieniu muzycznym, gdzie zostaje zauważona. W 1951 roku na planie filmu Monte Carlo Baby spotyka przypadkiem francuską pisarkę Colette, która dostrzega w niej kandydatkę do zagrania głównej postaci w sztuce opartej na jej powieści Gigi granej na Broadwayu. Potem przychodzą Rzymskie wakacje za które Audrey zdobywa Oskara, a następnie nagrodę BAFTA dla najlepszej aktorki.

    Mama nigdy nie prosiła się o to, żeby być gwiazdą filmową, stała się nią. Ale w tym samym momencie słyszała – jesteś gwiazdą, ale nie jesteś piękną kobietą, musisz poprawić pewne rzeczy. Przezwyciężyła to na przestrzeni lat, ale jej głównym oparciem była ciężka praca

    – mówił syn naszej Audrey. Miewała kompleksy, miewała też wątpliwości i – paradoksalnie – te wszystkie słabości, których się nie wstydziła, i których nie ukrywała, były jej największą siłą.

    Czy aktorka może zmienić świat?

    Kto wycofuje się z branży u szczytu kariery? Audrey Hepburn. Po zagraniu w Śniadaniu u Tiffany’ego przyjmuje jeszcze kilka ról i w 1967 roku praktycznie rezygnuje z aktorstwa. Wszyscy rozpisują się, że postanowiła poświęcić się rodzinie i prowadzeniu domu. Nie o to chyba jednak chodziło…

    Nasza #GameChangerka umiała walczyć o siebie i swoje przekonania. Gdy producenci chcieli usunąć jej piosenkę Moon River z filmu Edwardsa, kłóciła się, aż postawiła na swoim. Za każdym razem upierała się, by samodzielnie dobierać stroje nie tylko na co dzień, ale także na planie. Nie miała też problemu z pogodzeniem kariery i życia domowego. Odeszła z „wielkiego świata”, bo nie sława była celem jej życia.

    Ci, którzy ją znali, podkreślali, że nasz dom, nasz ogród, nasz stół, nawet nasze przepisy komponowały się z osobowością mojej mamy. Ta jej normalność była dla wielu niespodzianką, ponieważ ona potrafiła sprawić, że ludzie czuli się, jak w domu, czuli się mile widziani i zrelaksowani.

    Audrey pragnęła zarażać ludzi tą normalnością właśnie, a na ekranie wcielała się w różne, obce niekiedy jej charakterowi role. Plusem była jednak popularność, którą postanowiła wykorzystać:

    Mama doszła do wniosku, że jako osoba publiczna może wykorzystać swój wizerunek i popularność, by pomagać. W innych wypadkach ona nie wykorzystywała swojej popularności. Pamiętam taką sytuacją, kiedy ludzie na lotnisku podchodzili do niej i mówili: „Pani Hepburn, podwieziemy panią samochodem”, na co ona odpowiadała: „Nie, dziękuję. To będzie przydatne, jak będę stara. Teraz mogę sama iść.

    Zaangażowała się w działalność charytatywną i została ambasadorem dobrej woli UNICEF-u. Jedyne, czego naprawdę się bała, to wizja bycia daleko od kochanych ludzi. Nie obawiała się jednak podróży do zdewastowanej przez wojnę domową i głód Somalii. Uczyła innych, że za każdą dobrą rzecz w życiu należy być wdzięcznym – to nie nasz przywilej, ale dar.

    „Moje życie nie opiera się na formułach czy teoriach, ale na zdrowym rozsądku.”

    – tymi rzucanymi bezwiednie, ale z głębi serca zdaniami, odmieniła oblicze nie tylko aktorskiego środowiska, w dodatku owianego niezbyt chlubną sławą Hollywoodu, ale przede wszystkim całego świata, w którym głównym wyznacznikiem stały się sława, kariera i pieniądze. To, czym nasza #GameChangerka dobrowolnie „wzgardziła”.

    Może dlatego nie doczekała się pomników, ale własnej odmiany tulipana? Kwiatu, który w jej ojczyźnie symbolizował krótkość i przemijanie ludzkiego życia, a jednocześnie obfitość, wyrozumiałość i raj.

    Podoba Ci się ten artykuł?
    Oceń:

    Odmień z nami swój
    biznes online

    Postaw przed nami wyzwanie, opowiedz o problemie. My staniemy do walki.